Defil był w Lubinie największym zakładem pracy i jedną z legend PRL, bo produkował gitary. Kosztowały sto kilkadziesiąt złotych, nie stroiły, brzęczały na progach, struny przecinały palce, ale były jedyne. Nadawały się przynajmniej do śpiewania przy ognisku.
I rzeczywiście, moje palce wydłużały się, docierały do najodleglejszych progów, skrzypce osiągały zawrotnie wysokie tony, jakby próbowały prześlizgnąć się na tamtą stronę dźwięku, gdzie jest już tylko cisza.